Po załatwieniu wszelkich formalności na okręcie, półtora prawie dnia jeszcze spędzamy w Neapolu. Rozkoszujcie się cudnym widokiem portu i morza. Piszemy jeszcze do domu ostatnie listy ze stałego lądu, ho potem już tylko z okrętu pisać będzie można tam, gdzie w portach krzyżują się okręty, wracające z Afryki do Europy.
Zapowiedzieliśmy się, że do obiadu o siódmej wieczór zasiądziemy już z pasażerami na „Wind- huku”, to też o 6. bierzemy fiakra, pakujemy nań resztę rzeczy i jedziemy na molo. Windhuk stał zaraz przy samem molo. tak blisko kamiennego podmurowania, że tylko kładką przechodzi się na pierwszy od dołu pokład. Natychmiast obskakują nas sławni neapolitańscy tragarze i ofiarują nam gotowość przeniesienia naszych rzeczy na statek. Wybieramy trzech, a każdy z nas pilnuje swego, aby mu się gdzie z rzeczami nie ulotnił, ho numerów tam nie mają, a port tak źle oświetlony, że łatwo mogły się zaszyć w tłum ludzi, a o wyszukaniu go mowy by być nie mogło. Procesją idziemy z pierwszego pokładu na drugi, stamtąd na trzeci, gdzie właśnie znajduje się nasza kabina.
Posiłki
Na okręcie nieład wielki. Kapitan przy ładowaniu towarów, nazwiska nasze jeszcze nie wpisane, służących, zwanych „Stuardt“ nigdzie znaleźć nie można. Płacimy za tragarzy, składamy pakunki na rogu pokładu i zostawiwszy przy nich Jana, obaj z bratem wybieramy się na poszukiwanie naszego „Stuardta“. Odkryty po długich wysiłkach w kuchni, wskazuje nam naszą kabinę. Jest ona narożna, tak jak życzyliśmy sobie, niestety jednak od południa, nie pomoże więc przewiew, kiedy wjedziemy w strefę tropikalnych upałów. O siódmej obiad, więc czas się ubierać, nie zajmie nam to jednak wiele czasu, bo kiedy jeszcze okręt stoi w porcie, nikt się we fraki i smokingi nie ubiera do stołu, wystarczy ubranie marynarkowe. Kapitan p. Majer wyznaczył nam, jako podróżnikom z Austrii, miejsce przy niemieckim stole, gdyż przy innych siedzą przeważnie sami Anglicy, jadący na swoje urzędy do byłych kolonii angielskich we wschodniej Afryce.
O godzinie trzy na siódmą odzywa się pierwszy odgłos fanfary, dający znak, że za 15 minut rozpocznie się obiad. Ubieramy się jak najprędzej, tak że gdy fanfara drugi raz zagrzmiała, schodziliśmy już do sali jadalnej umieszczonej na drugim pokładzie. Stoły były bardzo wykwintnie zastawione, przy każdym siedziało 5 do 15 osób, zależnie od kształtu sali. Nasz stał na środku, przy nim też, na czele u głowy siedział kapitan, z nim się zaznajomić najpierw wypada. On przedstawia nas gościom siedzącym przy tym samym stole. Obiad znakomity. Porcje jednak bardzo szczupłe, a mięso traci smak przez zbyt długie sztuczne zamrażanie. Sztuczną wodę, piwo i wino trzeba zamawiać osobno i osobno też płacić. Podczas obiadu przychodzi Stuardt (Stewardt) z notesem, w którym zapisuje się ilość żądanych napoi, numer kabiny i nazwisko kupującego. Co tygodnia wyrównuje się rachunek za spożyte trunki.
Wypłynięcie
Obiad kończy się dziś szybko, wszyscy bowiem chcą raz jeszcze przyjrzeć się stałemu lądowi i zobaczyć odbijanie statku od brzegów, które zapowiedziane było na godzinę dziewiątą. Odjazd okrętu zawsze się jednak spóźnia, bo nigdy nie mogą się na czas uporać z załadowaniem towarów. Czekaliśmy do 11-ej prawie, snując się milcząco po pokładzie, śląc ostatnie spojrzenie w stronę naszego kraju, domów i rodzin. Neapol wre życiem, którego zgiełk wesoły aż do nas dochodzi, płoną jasno tysiące świateł, huczy naokół, a we mnie stężało wszystko w jakieś dziwne uczucie tęsknoty, osamotnienia i niepewności. Z oddali dolatuje gwizd lokomotywy, która może ostatnie moje listy wiezie do kraju, do moich najdroższych. Ten okręt to nasze dobrowolne więzienie na dni dziewiętnaście, po których staniemy u celu podróży, na ziemi, w której zaspokoimy nasze marzenia.