Pierwsze wrażenie po spacerze ulicami Kuala Lumpur to jego wielokulturowość. Wszędzie dookoła sklepy z chińskimi napisami, dźwięk bolywoodzkiej muzyki i widok meczetów. To tutaj możemy jednocześnie przenieść się to Tajlandii, Indii i Chinom, próbując na ulicznych straganach dań pochodzących z różnych krajów Azji Zachodniej.
Śmiało można powiedzieć, iż dla fanów kuchni i jedzenia jest to istna orgia zmysłów i smaków. Wpływ i oddziaływanie na siebie tych wszystkich kultur oraz bogactwo przypraw i dań doprowadziły do szeregu ciekawych połączeń, które dały początek zupełnie nowym potrawom odbiegającym od pierwowzoru.
Głównym miejscem spożywania posiłków w Malezji jest ulica. Znajdziemy tutaj małe budki, wiaty, straganiki a na nich pełno egzotycznych przysmaków. Ze względu na panujące tutaj wysokie temperatury posiłki spożywane są głównie rano i wieczorem. Z tego też powodu ulice azjatyckich miast są tętniące życiem do późnych godzin nocnych a wokół unoszą się niesamowite zapachy. Widok jest nie do opisania.
Pierwszego dnia po przylocie do Kuala Lumpur wyruszyliśmy w miasto i wówczas mieliśmy okazję po raz pierwszy spróbować lokalnej malajskiej specjalności – Sataye z kurczaka, pieczone na czymś alla grill. Miejsce jak większość z ulicznych knajpek i barów w Kuala Lumpur z zewnątrz nie zachęcało do wejścia. Przy samym wejściu rynsztok. No trudno raz się żyje. Wchodzimy, wewnątrz sami lokalni a my jako atrakcja turystyczna dla lokalnych. Bez problemu dostajemy sataye i nieodzowny element każdego posiłku w tej strefie geograficznej czyli piwo Tiger.
Wybór okazał się strzałem w 10, jeszcze nigdy w życiu nie jedliśmy tak pysznych satayi.
Kolejne dni tylko utrwaliły nas w przekonaniu że skoro wszyscy jedzą na ulicy z tych dość „obskurnych” miejsc to i my powinniśmy tam jeść bo zapewne tylko w taki sposób poznamy prawdziwy smak Malezji.
W mojej opinii niekwestionowanym numerem 1 na mapie kulinarnej Kuala Lumpur jest ulica Jalan Alor.
Miejsce to ożywia się dopiero około godziny 18 i tętni życiem do 1-2 w nocy. Cała ta ulica oraz przylegające do niej ulice to istne zagłębie gastronomiczne. Spróbować można tutaj dań kuchni malajskiej, wietnamskiej, tajskiej, chińskiej, hinduskiej, widziałem również kebab.
To tutaj mieliśmy okazję pierwszy raz w życiu jeść kraba w curry oraz najlepsze pierożki dim sum oraz nieziemską zupę tajską Tom Kha Kai.
Po kilku dniach spędzonych w Kuala Lumpur na eksplorowaniu nie tylko miejsc gastronomicznych wyruszyliśmy do Singapuru.
Singapur
W mojej ocenie to Londyn Azji. Drogi i wielokulturowy.
Podobnie jak w Kuala Lumpur mamy dzielnice hinduskie, chińskie i malajskie.
W dzień zupełnie zwyczajny tylko te drapacze chmur nie pozwalają zapomnieć że znajdujemy się z jednym z najdroższych miast świata, w nocy przeistacza się w zupełnie inne miasto, tętniące życiem jeszcze bardziej.
Zewsząd słychać gwar i ruch uliczny co w połączeniu z blaskiem neonów i ulicznych świateł oraz unoszącym się zapachem jedzenia powoduje istny obłęd.
2 dnia pobytu postanowiłem zobaczyć tor F1 i słynny Singaporflyer co przy okazji zaowocowało spożyciem pysznych dim sumów i sałatek azjatyckich z jajkiem w food courcie przy torze F1.
Osobiście będąc w Singapurze polecam udać się do Little India. W dzielnicy tej na pewno nie zawiedziecie się kulinarnie. Ja się nie zawiodłem.
Po 4 dniach spędzonych w Singapurze powrót do Kuala Lumpur.
Stąd udaliśmy się do dżungli na jednodniową wyprawę. Taman Negara bo o tym miejscu mowa jest Narodowym Parkiem gdzie w dziewiczej dżungli można wybrać się na trekking.
W Taman Negara byliśmy pod opieką lokalnego malajskiego przewodnika. Po skończonym trekkingu jego żona specjalnie dla naszej 4 przygotowała tradycyjny malajski obiad. A na stole znalazł się kurczak w pysznym sosie, krewetki w tempurze, ryż jaśminowy, gotowane na parze warzywa a na deser naleśniki z bananami i czekoladą.
Borneo – Azja Zachodnia
Kuala było tylko przystankiem w drodze na Borneo. Dotarliśmy do miasta Kuching, które podzielone jest na część zamieszkałą przez ludność chińską i malajską. My na nieszczęście wylądowaliśmy w części chińskiej. Na nieszczęście z powodów kulinarnych rzecz jasna. Kuchnia chińska w tym wydaniu w ogóle mi nie smakuje a kaczka którą jadłem w jednym z lokalnych przybytków głównie składała się z kości a nie mięsa.
Na szczęście przy hostelu wieczorem pojawiał się pan z przenośnym wózkiem i serwował niesamowite lokalne hamburgery z sadzonym jajkiem.
2 dnia pobytu postanowiliśmy przepłynąć na drugą stronę malajską Kuching i zrekompensować sobie niepowodzenia kulinarne.
Kasia wypatrzyła na jednym ze straganów płaszczkę na ostro, która okazała się hitem wycieczki. Na deser kolorowe ciasteczka w smaku alla polski sękacz, no i do picia oczywiście Tiger.
Po 4 dniach spędzonych na Borneo wróciliśmy ponownie do Kuala Lumpur dosłownie na 14 godzin by udać się na wyspę Tioman.
Podczas tego 14 godzinnego pobytu doświadczyliśmy wspaniałej malajskiej gościnności oraz mieliśmy okazję pierwszy raz w życiu jeść posiłek rękoma z liścia bananowca w hinduskiej restauracji.
Wyspa Tioman
Kolejnym przystankiem na naszej mapie była wspomniana wcześniej wyspa Tioman. Wyspa, która jak się okazało była opanowana przez chińskich turystów, którzy wręcz czyścili bufet z jedzenia w resorcie. Na szczęście zostało coś i dla nas.
Tioman okazał się również być strefą wolnocłową co jak możecie się domyślać dawał duże pole do popisu zważywszy na fakt iż Malezja jest krajem muzułmańskim gdzie alkohol jest bardzo drogi.
Głównie spędzaliśmy tutaj czas na opalaniu się, pływaniu w morzu i piciu niezliczonej ilości whiskey.
Po 4 dniach wróciliśmy do Kuala Lumpur by wylecieć do Warszawy.
Te 17 dni spędzonych w Malezji i Singapurze wywarło na nas niesamowite wrażenie. Do tego stopnia że postanowiliśmy to miejsce odwiedzić ponownie w tym roku w marcu. Tym razem jednak udamy się na północ na Langkawi i Penang i jedną z wysepek Tajskich. Już nie możemy się doczekać.