Podsumowanie podróży do USA

arizonaProwadziłem tam grupę po pustynnych bezdrożach Arizony, Nevady czy Utah. I po soczystej Kalifornii, państwa w państwie. Było przepięknie. Krajobrazowo Zachodnie Wybrzeże Stanów z powodzeniem może rywalizować o najpiękniejsze miejsca na świecie. No bo przecież i Wielki Kanion i niesamowita autentycznie kosmiczna i westernowa Monument Valley, gdzie przed oczyma wyobraźni pędzi nam Wayne z Eastwoodem i innym chłopakami z westernów typu Lucky Luke i Daltonowie.

Monument Valley jest piaskowa i zakręcona. No i są ukryte cudeńka Arizony jak Horseshoe Bend – obłędny skręt rzeczki, czy Kanion Antylopy jakby ktoś ciął i polerował skały. Parki, parki, parki. Kamienie, skały. Zion, Bryce – tyż pikne. Jest bezkres Nevady z neonowym Vegas Las. Fosforyzujące łąki pustyni. Jest Dolina Śmierci. Ten przejazd stamtąd do podnóża Sierra Nevada chyba był najfajniejszym dniem jeśli chodzi o widoczki samochodowe. Dolina Śmierci, złe wody, osiemdziesiąt parę metrów poniżej poziomu morza i wiatr ! Upał. A następnego dnia pokaż mi śniegi nie było trudne, przejść się po białej łące. Znowu łąką well. Lake Tahoe, Sacramento, sekwoje. I Frisco.

Z Keroauca już się w nim zaczytałem, z filmów innych naoglądałem. Najbardziej nieamerykańskie miasto Ameryki. Piękne. I te uliczne hopki. Jak „sabotage” beastie boysów można mknąć po wzgórzach z widokiem na Alcatraz. Co tam Alcatraz! Golden Gate Bridge to jest widoczek. Jeszcze uchatki kalifornijskie, a na wybrzeżu słonie morskie. Lubię te wszystkie morskie stwory. Świat filmu w Universal Studios, jakies LA, które chyba jest lumpów a nie aniołów! Nawet się na kąsek Mexico załapałem. I kastejano poćwiczyłem po całej Ameryce – głownie z kelnerkami, obsługą moteli itd. Wygląda na to ze USA staną się moim głównym kierunkiem na ten rok, wiec będę regularnie pisywał o kulturze burgera, samochodu, kilkunastopasmowej autostrady, king-size łóżek, nie-chodników, malli i generalnie wszystkiego naj naj największego!

USA stało się siódmym kontynentem od czasu jak 5 lipca 2005 ruszyłem w świat. Przez dwa lata udało mi się liznąć wszystkiego. Choć nie udało się zakręcić. Choć zaraz – przecież jestem już odpowiednio, wyraźnie i zdecydowanie zakręcony. Jest komplet kontynentów. W niecałe dwa lata. Lubię dążyć do celów i odpuszczać je kiedy uznam to za stosowne. Tą podróżą przesunąłem też granice „mojego świata”. San Francisco stało się najbardziej na zachód wysuniętym punktem do jakiego dotarłem.

Wygląda to teraz tak:
W – San Francisco 122.28 W
E – Sydney 151.17 E
S – Vernadskiy Station 65.15 S
N – Norwegia 60.30 N

Przebić się przez oś E-W będzie w miarę łatwo, ale północ-południe to już chyba będzie wojna!

I jeszcze cosik. Zamierzam napisać coś większego z tego mojego zakręconego świata przez ostatnie dwa lata. Tylko len twardo we mnie siedzi, ale tak naprawdę brakuje mi konceptu. Myślałem o jakiejś takie opowiastce internetowo, linkowej i multimedialnej. Trochę o klasycznej formie. Może trochę trzeba by podkoloryzować i dialogi jakieś wrzucić. Brakuje mi formy. A co przeciętny albo ponadprzeciętny czytelnik bloga chętnie by przeczytał?