Jestem w Rio. Godzina 20:58 i 22 stopnie tego, jak mu tam, Celsjusza na ulicznym zegarze/termometrze. Lekko kropi na posadzkę i studzienki z napisem „Rio Luz”. Ze wyluzowani ludzie tez tutaj są to już inna sprawa.
Rio de Janeiro, ujście rzeki styczniowej. Jakiś żeglarz co tu przypłynął myślał bowiem ze to rzeka, a nie zatoka. No wiec Rio powala.
Zazwyczaj w moim podróżowaniu te wielkie, największe miejsca, które każdy na świecie zna I kojarzy, te miejsca często rozczarowują, tak jak na przykład piramidy egipskie, jak Taj Mahal. Tyle razy się to oglądało na telewizorni, że później jak się przyjeżdża to człowiek pyta się sam siebie, ale … o co chodzi? Ktoś mnie chyba kantuje? Tak samo się trochę obawiałem o Rio. Że rozczaruje. Na dodatek jak jeszcze wielce szacowne Lonely Planet do ręki wziąłem i zacząłem czytać to doszedłem do wniosku, że dzieci z Miasta Boga pozbawia mnie plecaka jeszcze na Rodoviarii, na dworcu autobusowym. Już nie mowie, że numery autobusów źle podane, przepisali z ulotki informacyjnej, nie chciało im się sprawdzać. Przemoc na pewno jest tu problemem, ale kurde Rio to jednak nie Mogadiszu, Johanesburg czy inne Nairobi. Tu jest europejsko. Tu jest czysto i pięknie. Takie jest moje zdanie, bo mam możliwość porównania bezpieczeństwa i czystości Rio powiedzmy z taką Lima czy La Paz.
Do rzeczy jednak. Rio jest BOSKIE. Po prostu piękne. Wiecie jaki ze mnie stary plażowicz, jak milo spędzam czas nad morzem. Delikatnie mówiąc – unikam. Jednak jak wyszedłem na piasek Copacabany to oniemiałem. Jeszcze lepiej niż to wygląda na filmach. Prawie trzy kilometry plaży. Szerokiej, czystej, z wielkimi falami, które zagłuszają szum miasta. Po lewej słynna Głowa Cukru, po prawej na luku fort, a z tylu rzędy wieżowców i figura Chrystusa na Corcovado. Plaza tylko bardziej pustawa niż to sobie wyobrażałem, ale ok, jest zima 🙂 Plaza pusta ale tętniąca życiem. No i te zaneryjki 😛
Rio to najsłynniejsza na świecie plaza – sorry Sydney ale Bondi mięknie przy Copacabanie, najsłynniejszy karnawał, no i Rio to najsłynniejszy stadion świata – MARACANA. Już jak widziałem napis o tej samej nazwie na stacji metra to już było coś, a chwile potem bylem na samej murawie. Dobra, myślałem ze to będzie mega-gigantyczne. Takie nie jest. Jeszcze teraz wstawiają krzesełka, ale pomieścić to wciąż może 120 tysięcy ludzi. A w ’50 na finale Brazylii z Urugwajem siadło tam dwieście kola ludzia bez kilkudziesięciu sztuk. Niesamowite. Najbardziej zaskoczyło mnie, ze obok szatni jest bramka. Można sobie przed meczem postrzelać. za to prysznice chyba nie wymieniane od początku istnienia stadionu.
Lubie rzeczy dziwne. A w Rio dziwna jest na pewno katedra. jakby piramidzie czubek ciachnęli. Mi się podoba. Obok stoi „kostka Rubika”. Może się jacyś architekci wypowiedzą czy takie coś im pasi.
Aha. I mam pokój w hotelu i śniadanie mi do pokoju przynoszą. Odkąd podróżuję to sobie nie przypominam takich cudów. No to jak mam nie mówić ze Rio jest boskie? A najlepsze przecież jeszcze przede mną!
Mailem ostre myślenie czy jechać na północ Brazylii i potem przez Gujany i z powrotem przez Wenezuelę czy Amazonkę. Mam mnóstwo czasu wiec byłoby akurat. Tyle że Brazylia nie jest tania, a Gujany jeszcze bardziej by mnie „rypły” po kieszeni. Zresztą Gujany to interior, a tam trzeba lecieć i wydać sporo kasy. Będzie chyba Paragwaj, Boliwia, Chile i Argentyna. Będzie slowly, slowly. Będzie inaczej niż zwykle. Spróbuję przynajmniej nie pędzić. Na razie mi się to udaje. Zna ktoś namiary na jachty w południowym rejonie Ameryki Południowej? Jak przepłynąłem Bałtyk na silniku to może by i Hornu skosztować?
Relacja Cieplasa