Guadix – Guajar Sierra
Pierwszy raz sobie pospałem. Ruszyłem leniwie po 11. Tego dnia miałem jedynie podjechać w pobliże Grenady, aby zająć dogodną pozycję do ataku na główny cel wyprawy: PICO VELETA 3398 m n.p.m.. Tak dobrze mi się jechało, że oczywiście pomyliłem drogi. Mapa też się czasami myliła, autorzy zapomnieli o przełęczy 1300. Całe szczęście, że nie był to dzień z cyklu 180 km do najbliższego kempingu.
Pierwotnie chciałem nocować w Pinos Genil, ale kemping znalazłem dopiero w Guajar Sierra.
Guajar Sierra – La Zubia
D-Day. Wstałem wcześnie i ruszyłem jeszcze przed 8.00. Według wstępnych oględzin mapy dziwne kreskowane oznaczenie drogi rozpoznałem jako „road in bad condition”. Zapytałem o ten odcinek kierowniczkę kempingu, po chwili wahania potwierdziła.
Ruszyłem. Jechało mi się świetnie, w końcu dojechałem do rozstajów dróg. Jedyne znaki to informacja o czterech restauracjach w lewo i dwóch w prawo. Uznałem, że tam gdzie jest ich więcej tam jest i główna droga. Jechałem piękną doliną, wzdłuż górskiego potoku. Niestety po pół godzinie trafiłem na jej koniec. Na szczęście zdążyłem się przyzwyczaić do swojego gapiostwa i tylko trochę zły ruszyłem z powrotem. Nie tak miał się zacząć ten dzień. Gdy już ruszyłem prawdopodobnie dobrą drogą przyszedł czas by dowiedzieć się o drugiej pomyłce. Znalazłem właściwe wyjaśnienie dziwnego oznaczenia na mapie. „Difficult or dangerous section of road” – prawdopodobnie autorzy zadowolili się tym oznaczeniem i poniechali wszelkich innych. Być może, dlatego droga nie miała w ogóle oznaczenia nachylenia. Ta pomyłka była brzemienna w skutkach. Po pokonaniu kolejnego zakrętu ujrzałem pionową drogę. To oczywiście przesada, ale miała zdecydowanie ponad 15%. Po raz pierwszy na tym wyjeździe widziałem takie wartości na pulsometrze. Zdenerwowany całą sytuacją postanowiłem zapytać czy na pewno jest to właściwa droga. Pytam dziewczę zrywające czereśnie. Pradollano??? i macham ręką. W odpowiedzi słyszę potok hiszpańskiego. Jeszcze raz, powoli… Pokazuję na mapie. Ona pokazuje na kierunek, z którego przyjechałem. Guajar Sierra? Kiwa głową. Ok. jest punkt wyjścia. Pokazuję w kierunku przeciwnym – Pradollano? Ten kierunek wyraźnie nie budzi jej aprobaty. Zniechęcony do dalszej dyskusji ruszam dalej. Dalej było jeszcze gorzej. Gdy zatrzymałem się na odpoczynek, nie mogłem ruszyć dalej. Skatowałem się okrutnie. A nie osiągnąłem nawet 1500 metrów. Trudna lub niebezpieczna droga… Zapamiętam ją na długo. Po godzinie dotarłem do głównej drogi z Grenady. Po chwili zobaczyłem znak 1750 m n.p.m. – a ja już dostałem porządnie w kość. Mogłem zapomnieć o szybkim podjeździe. Musiałem się oszczędzać, czekając aż wróci „moc”. Regenerować się podjeżdżając na 3400? Jednak się udało. Do 2750 starałem się oszczędnie gospodarować siłami. Na szczęście nie miałem żadnych problemów z wysokością, które mogą się pojawić powyżej trzech tysięcy. Ostatni odcinek (około kilometra) był szutrowy, choć trzeba pamiętać, że od szlabanu zamykającego wjazd dla samochodów asfalt był często bardzo umowny. Na ostatnich metrach musiałem ciągnąć obładowany sakwami rower, bo jechać już się nie dało. Szczyt! Udało się!!! Podziwiając widoki siedziałem tam blisko godzinę. Pojawił się smutek, że to już koniec. Jeszcze dwa dni do Malagi i powrót. I co dalej? Może Nowa Zelandia lub Australia? A może jednak Wielki Kanion?