Salvador – najbardziej czarne miasto Brazylii

Karnawał w SalvadorSalvador to najbardziej czarne miasto Brazylii, skupiające ludność wywodzącą się od niewolników przywożonych tu parę wieków temu przede wszystkim z Angoli. Stąd miasto to jest silnie kojarzone z kultem candoble, sztuką walki capoeira i wszechobecna muzyka (zarówno w postaci surowych rytmów granych na instrumentach perkusyjnych, jak i pulsującego i agresywnego frevo baiano czy stosunkowo nowego stylu o nazwie axe).

Przetaczający się przez Brazylię karnawał zmienia niestety wszystkie napotkane na swojej drodze miasta nie do poznania. Nasze wspomnienia z Salvadoru są wobec tego nieodłącznie związane z dzikimi procesjami karnawałowymi podążającymi za trios electricos, hipergłośną muzyką, uzdolnionymi kieszonkowcami i z cenami z kosmosu. Tu właśnie poczuliśmy dopiero prawdziwa karnawałową euforie, weszliśmy w skład dzikich tłumów rytmicznie kiwających się w rytm klujących w bębenki naszych uszu dźwięków. Dość powiedzieć, ze wiele spotkanych osób, też Brazylijczyków, pojawiło się na fieście w stoperach. Tu tez mocno widoczna była komercja związana z tą doroczna imprezą made in Brazil.

Karnawałowy korowód

Aby dostać się do ścisłej „świty” trios electricos (ciężarówka z kapelą – niekoniecznie trio – na decku i nagłośnieniem o wielkiej mocy), należy wyłożyć paręset reais na t-shirt danego trio electrico. Koszulka pozwala podłączyć się do procesji tanecznej danego trio i maszerować przez cały dzień i noc ze swoimi przez ulice Salvadoru. Jest nawet pewna presja na kupowanie koszulki. Kto nie kupuje koszulki, nazywany jest fazer pipoca czyli ten, co robi popcorn (pipoca to popcorn!). Z drugiej strony jednak marsz w procesji to pewna gwarancja bezpieczeństwa procesje odgrodzone są od dzikiego i gęstego tłumu ruchomymi linami, niesionymi przez zastępy liniarzy. Będąc w środku można wyciągnąć aparat z kieszeni, nosić zegarek itp., co poza linami może okazać się problematyczne (wiem z autopsji).

Trudno wobec powyższego jakoś w miarę sensownie podsumować pobyt w Salvadorze. Byliśmy na karnawale, na dzikiej zabawie, fantastycznej fieście, ale miasta tak naprawdę nie zakosztowaliśmy. Być może następnym razem.

Na noc udaliśmy się na gościnne lotnisko Salvador Magalhaes. Taras widokowy, z dala od zgiełku hali przylotów i odlotów, z dala od zapachów pietra restauracyjnego. Spało się elegancko. Rano szybka toaleta i zaboardowalismy się w samolocie, którym w ok. 2 godziny dotarliśmy do ostatniej stacji naszej podróży miasta wspaniałego (cidade maravilhosa) Rio de Janeiro. Z lotniska odebrała nas seniora Carla, znajoma mojej koleżanki z Leverkusen (obrigado Lisa!). Pani Carla spadła nam z nieba w dniach karnawału znaleźć jakieś miejsce do spania jest piekielnie trudne. Kosztuje majątek, często trzeba się liczyć z minimalnym okresem rezerwacji (4-7 dni!). Carla wykombinowała nam miejsce w… szpitalu kobiecym, połączonym z domem opieki starszych kobiet. Głowna klientele stanowią starsze panie pochodzenia niemieckiego. Nawet nie chcieliśmy myśleć, czyimi żonami/partnerkami były kiedyś i dlaczego akurat spędzają starość w Brazylii. Zamieszkaliśmy zatem w szpitalu kobiecym w dzielnicy Rio Comprido.

Rio Comprido to antyteza dzielnicy turystycznej. Nie ma plaży, stosunkowo na uboczu, nie ma naprawdę nic, co mogłoby przyciągnąć tu przybyszy z daleka. Ale dlatego właśnie to było jedno z naszych odkryć Rio.

Więcej o Rio napiszę w kolejnej relacji.

Relacja Cieplasa