Trynidad, Tobago, Barbados

tobagoDobry dzień z Trynidadu. państwa, gdzie przewodnia silą napędową społeczeństwa jest „gangsta rap”. Murzyńsko tu generalnie, chłopaki noszą złote łańcuchy, jeżdżą wypasionymi, stuningowanymi furami, a kobietki się w to wszystko idealnie wpasuje jeśli wiecie co mam na myśli. Jakbym się przeniósł na plan amerykańskiego teledysku, he he. Choć oczywiście to wielkie uproszczenie. w wielu miejscach królują nieziemsko piękne rytmy reggae, w przeróżnych konfiguracjach. wiecie jakie klimaty? Wpadasz na bramki imigracyjne a tam kolesie cie stemplują z dreadami po pas.

Niezłe klimaty. Dobrze że mnie miła pani pościła na granicy bo strasznie ciężko przekraczać granice na Karaibach. Problem jest to że zadają na wjeździe biletu wyjazdowego z kraju. a ja im pokazuje bilet z Meksyku. Gdzie Rzym a gdzie Krym pytają i nie mieści się im w głowie że ja tam overland chce jechać. Tak miałem kurde na Barbadosie gdzie 2,5 godziny walczyłem z twardogłowym. Poszło parę ostrych slow za daleko i się zrobiło gorąco. Nie chciał mnie koleś pościć na Barbados bo nie miałem wyjazdowego biletu z Trynidadu, do którego zmierzałem w następnej kolejności. Po kolei zbijałem jego argumenty, ale koleś miał władzę i powiedział że mnie nie pości bo już nadałem bagaż do Trynidadu. No to się wkurzyłem i delikatnie mu przekazałem, że nie o to chodzi by pokazywać przed swoimi podwładnymi jaka ma władzę (rozmowie przysłuchiwała się dwójka przydupasów, która ochoczo mu przytakiwała i patrzyła jak się rozprawia ze mną). Moja delikatność mogła być odczytana przez niego jako obraza i tak się stało. To kolesia rozzłościło bo było coś w rodzaju: i po co chcesz mi udowodniać ze ty tu masz władzę. Poprosiłem o rozmowę z jego szefem, guru całego lotniska i po 5 minutach dostałem pozwolenie na jednodniowy wjazd do Barbadosu.

Barbados był zupełnie reggae’owy, nawet widziałem rasta z polska koszulka Marleya co sprzedawał owoce. Mała wyspa, 1200 rum-shopow, gdzie się pija na schodach rum, piwo, co się da. Plaże piękne, autobus miejski pełny takich starszych czarnych ludzi. Klimaty jak z bajki. Szmaragdowa woda i naprawdę mam na myśli szmaragd a nie ubarwianie. Plantacje trzciny cukrowej i urocza stolica Bridgetown. Fajnie było i fajnie by wrócić na Karaiby jachtem.

Później Trynidad. Wpadałem w hinduską dzielnice. Dlatego to wszystko nazywa się tu West India. Jak w Indiach. Roti na śniadanie. Później walka o miejsce na prom i już płynę na Tobago.
Mala piękna wysepka, gdzie kurde znów szmaragd i gdzie się wykąpałem w bajecznych wodach, przy bajecznych palmach, wśród bajecznych rytmów itd. Wszystko bajecznie. Objechałem cała wyspę z jednym miejscowym i jego rodzina i to byłaby bardzo udana niedziela, gdyby nie wtopa naszych, którym tu wszyscy kibicowali bo Beenhakker wcześniej trenował przecież T&T. Generalnie niezbyt tu tanio, bardzo z dala od utartych backpakerowskich szlaków, ale może być. Jadę od paru dni z Chrisem z Wisconsin, który też kawałek świata zwiedził, więc rozumiemy się dobrze i oglądamy euro gdzie się da. Jutro mykamy do Wenezueli i zacznę szkolić espanol.
Aaa I miałem super specjały na lunch dzisiaj: zupę z krowich piet, więc chyba można ją nazwać raciczkową. I zupę ze świńskich ogonów, wiec chyba ogonowa. Do usłyszenia, już z ameryki łacińskiej!

Relacja Cieplasa