Tryptyk Bliskowschodni cz.1

syriaWyprawę zaczynamy od najprzyjemniejszej części. Dwie doby spędzamy w Bambuniowozie mknącym jak rumak dziki z przelotowa prędkością bliską zeru przez bezkresne drogi Słowacji, Węgier, Rumunii, Bułgarii i Turcji. Bambuniowóz podobnie jak my dzielnie znosi podróż i pomimo tego, iż kilkakrotnie cały chowa się w dziurach na rumuńskich i bułgarskich drogach, dowozi nas do celu. Jesteśmy w Samandag niewielkiej wiosce pod granica turecko-syryjska. Tu językiem ciała Przemek porozumiewa się z właścicielem miejscowej stacji benzynowej odnoście pozostawienia na 3 tygodnie Bambuniowozu. Zabieramy rowerki, sakwy i przekonani, ze przez najbliższe 3 tygodnie naszą piosenką przewodnią będzie „I’d love to ride my bicycle” ruszamy ku przygodzie.

Welcome to Syria jest napisane na granicy. Odprawa nie trwa długo. Wcześniej czytaliśmy na temat stosunków syryjsko-izraelskich, a raczej ich braku i wiemy, że ujawnienie chęci podróży do Izraela uniemożliwi nam wjazd do Syrii. Mamy na tą okoliczność przygotowaną specjalną historię o powrocie samolotem z Ammanu do Satmbułu, nawet wydrukowane bilety. Niepotrzebnie. Odprawa przebiega szybko i w miłej atmosferze.
Jedziemy wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego. Mijamy malownicze wioski, miasteczka i miasta. Co chwilę zatrzymujemy się na herbatę. Ludzie nie są tak egzotyczni jak się spodziewaliśmy. Niektóre kobiety noszą dżinsy, malują się. Herbata jest bardzo słodka. Jedzenie ostre. Ceny niskie. W miastach ulubione zajęcie kierowców to trąbienie. Dużo kurzu i śmieci.

Popołudniu pada deszcz. Ktoś nas woła do domu. Znowu herbata. Wymiana uśmiechów. Siedzimy w dużym kwadratowym pokoju. Przy ścianach leżą materace, na środku stoi piec. Telewizor jest włączony i leci jakiś amerykański film. Przestaje padać. Robimy pamiątkową fotografię. Dostajemy w prezencie pomarańcze. Ruszamy dalej. Po przejechaniu kilku kilometrów robi się ciemno. Zatrzymuje się samochód. Pewien mężczyzna płynnym angielskim proponuje nocleg. Jemy przepyszną kolacje. Rozmawiamy o stosunkach syryjsko – izraelskich, naszych podróżach, planach biznesowych naszego gospodarza- chce eksportować owoce i warzywa do Polski.

Syryjczycy są bardzo gościnni

pamyraTak mija pierwszy dzień pobytu w Syrii. Następne są podobne. Każdy napotkany człowiek chce z nami porozmawiać, w czymś pomóc. Kilkakrotnie przy zakupie różnych rzeczy sprzedawcy nie biorą od nas żadnych pieniędzy. Gdy psuje mi się rower, przypadkowo napotkany rowerzysta obwozi nas po całym mieście, razem szukamy warsztatu a na końcu on płaci za naprawę. Bo my przecież jesteśmy gośćmi! Patrol policji, przy granicy z Libanem bardzo grzecznie tłumaczy, ze droga jest zamknięta, po czym serwuje przepyszne śniadanie, wymieniamy się numerami telefonów i otrzymujemy zapewnienie, ze w razie jakichkolwiek kłopotów możemy liczyć na pomoc.

W Syrii zwiedzamy zamek krucjatowy Krak des Chevaliers, z którego rozciąga się przepiękny widok na wybrzeże Morza Śródziemnego. Później jedziemy do Palmiry – starożytnego miasta w północnej części Pustyni Syryjskiej u podnóża masywu Dżabal Abu Rudżmajn. Stamtąd autobusem do Damaszku.

Boluś w Palmirze

W Damaszku rowerami przedostajemy się z podmiejskiego dworca do centrum. Towarzyszy nam nieprzerwany dźwięk klaksonów i świadomość, że w żaden sposób nieprzewidywalny styl jazdy tutejszych kierowców, nie gwarantuje cyklistom bezpieczeństwa. Klakson zastępuje kierunkowskaz, wymusza pierwszeństwo, zdaje się, że według przekonań niektórych, unieważnia również czerwone światło. Do medyny, czyli starego miasta, docieramy wieczorem. Pomimo zmierzchu dalej jest tłoczno i gwarno. Mijamy straganiki z ozdobnymi, przyprawami, bakaliami, miejscowymi słodyczami, wyrobami garbarskimi, apaszkami, pamiątkowymi koszulkami i milionem innych drobiazgów. Wszystko to zlewa się w jedną całość tworząc mozaikę dźwięków, kolorów i zapachów arabskiego świata. Spacerujemy tak przeszło godzinę, po czym udajemy się do jednej z licznych kawiarenek. Popijając kawę palimy faję wodną, którą miejscowi nazywają habul babul. Unoszący się w pomieszczeniu dym o bardzo przyjemnym słodkim zapachu połączony z aromatem kawy to nasze ostatnie, bardzo przyjemne doznania w Syrii. Nazajutrz pozostaje wyjazd na przedmieścia Damaszku i zaśmiecona, niemiło pachnąca droga do Jordanii.