Tryptyk Bliskowschodni cz.2

Damaszek

damaszekW Jordanii pierwsza noc spędzamy na przejściu. Pan pracujący w informacji turystycznej, po telefonicznej konsultacji z osoba, którą określa mianem the big boss of the border, proponuje rozłożenie karimat na zadaszonym ganku swojego biura. Nazajutrz stopem udajemy się do Ammanu. W Polsce byłoby to pewnie niemożliwe, ale na Bliskim Wschodzie bardzo łatwo znaleźć transport dla trzech osób i to z rowerami. Podczas całej naszej wyprawy, kilkakrotnie przemieszczamy się w ten sposób. Pokonujemy tak około 700 kilometrów.

Tym razem kierowca wysadza nas na przedmieściach Ammanu. Po dwóch godzinach jazdy rowerami dostajemy się do centrum. Udaje nam się zapamiętać tylko starożytny teatr romański i nieutalentowanego muezina, który przez około półgodziny wydaje z siebie wyjątkowo piskliwe dźwięki. Duże miasta w świecie arabskim, w moim odczuciu, są równie zatłoczone, zakurzone i zadymione jak te w Polsce.
Dalsza podróż po Jordanii to malownicza droga wzdłuż Morza Martwego, z powodu wiatru i deszczu przemierzona ciężarówkami, Perta- miasto wykute w skale, największa turystyczna atrakcja Jordanii, zamknięte przez władze z powodu złych warunków atmosferycznych, miły wieczór w kawiarence nad brzegiem Morza Czerwonego, zakłócony kłopotami z żołądkiem. Dodatkowo zima w Jordanii stworzyła doskonałą koniunkturę dla prywatnych przewoźników, których król, zamykając ośnieżone drogi, pozbawił wszelkiej konkurencji. Żądni zobaczenia Petry płacimy za dowóz tam kilkadziesiąt euro, co nie zmieniając faktu, że jest ona zamknięta, znacznie uszczupla nasze finanse. Smutni udajemy się do Izraela.

Szef kuchni poleca

Pobyt na granicy bynajmniej nas rozwesela. Kiedy docieramy na przejście, które okazuje się nie być całodobowe uznajemy, że pobudka o piątej rano miała ogromny sens, gdyż teraz niewyspani, głodni i spragnieni, mamy możliwość czekać aż granicę otworzą. Jak jest już otwarta to z wielką ochotą odwiedzamy kilka okienek, gdzie musimy tłumaczyć, że nasze rowery dowodów rejestracyjnych nie posiadają. Z chęcią pozostawiamy także kolejne pieniądze w Jordanii, tym razem, jako opłatę wyjazdową. Po izraelskiej stronie mamy natomiast przyjemność odkręcać koła od rowerów w celu prześwietlenia. Później z powodu wizy syryjskiej w paszporcie odpowiadamy na pytania, co robiliśmy w Syrii, kogo poznaliśmy, jak miał na imię nasz dziadek. Na koniec zostajemy cofnięci z powodu braku jednej pieczątki.

Po dwóch godzinach udaje nam się pokonać dystans około pół kilometra. Tak to wygląda na mapie. W rzeczywistości mamy wrażenie, że przemierzyliśmy galaktykę i znaleźliśmy się na innej planecie. Ryszard Kapuściński napisał w jednej ze swoich książek, że współcześni ludzie dzięki samolotom, nie odczuwają odległości, która dzieli kraje o odmiennych kulturach. Francuz lecący do Indii po kilkugodzinnym locie nie odczuwa dystansu kilkunastu tysięcy kilometrów. Dostrzega tylko wielką różnicę pomiędzy dwoma krajami, ale nie czuje odległości, przez co, nie do końca tą różnicę rozumie. Izrael oraz Jordania z Syrią to kraje, które ze względu na odmienność mentalną i kulturową wydają się być oddalone od siebie przynajmniej tyle samo ile Francja od Indii, a w rzeczywistości oddziela je tylko drut kolczasty.
Już nikt nas nie zaczepia na ulicach. Ludzie zajęci są powrotem z pracy, robieniem zakupów, płaczącym dzieckiem. Z powodu awarii prądu zamknięto stacje benzynową. Policjanci zatrzymują nas na rutynową kontrole i straszą mandatem za jazdę bez kasku. Ceny kilkakrotnie przewyższają te w Jordanii bądź Syrii. Noce spędzamy w namiotach a nie czyichś domach. Któregoś razu śpimy na parkingu. Budzi nas ulewa. Okazuje się jednak, ze nie jest to oberwanie chmury tylko zraszacz trawy.